Rynek mieszkaniowy – sierpień 2021.
Spowolniły też wzrosty cen i można zauważyć tendencję do stabilizowania się ich na obecnym poziomie. Czy ten trend się utrzyma – trudno przewidzieć, ale na razie sytuacja tak właśnie wygląda.
Od początku pandemii i lock-downu, klienci dosłownie „rozchwytywali” substancję mieszkaniową „na pniu”, i często dochodziło do przelicytowywania cen, wskutek czego niektóre mieszkania sprzedawały się powyżej ceny ofertowej, w stosunkowo krótkim czasie.
Sytuacja taka dotyczyła w szczególności mieszkań małych i średnich, to znaczy jedno-dwupokojowych, lub małych trzypokojowych. Generalnie, w Warszawie każde mieszkanie wystawione z ceną 290-550.000 PLN znajdowało nabywcę w bardzo dobrym czasie i naprawdę na dobrych warunkach.
Inwestycje w tego rodzaju mieszkania były też w znacznej mierze gotówkowe i tu widać było wyraźnie trend uciekania z gotówką z banków w stronę lokowania środków w nieruchomości. Był moment, gdy spora część osób związanych z branżami najmocniej dotkniętymi lock downem (gastronomia, fitness, etc.) straciła zdolność kredytową. Osoby, które jeszcze w lutym 2020 miały zdolność kredytową i były w procesie negocjacji, już w kwietniu straciły wiarygodność finansową a banki odmawiały kredytowania zakupu nieruchomości.
Podobnie, jak w latach 2007-2008, w okresie „covidowym” poszybowały ceny na rynku pierwotnym i zdarzały się sytuacje zrywania umów rezerwacyjnych przez dewelopera, który zainteresowany był osiągnięciem jak najwyższego zysku ze sprzedaży inwestycji. Kupujący nie byli zabezpieczeni umowami przedwstępnymi, a jedynie rezerwacjami, co deweloperom dawało możliwość zrywania umów.
Jak wspomniałam na wstępie, aktualnie widzimy uspokojenie się rynku i stopniowe wyhamowywanie wzrostu cen, oraz popytu na mieszkania. Powodów tej sytuacji może być kilka. Przede wszystkim „zaspokojenie się” inwestorów, którzy przełożyli już środki ulokowane w bankach w nieruchomości. Ci już nie będą zainteresowani zakupem, ponieważ dokonali przeniesienia oszczędności z banku w inwestycje mieszkaniowe. Kolejny powód – to coroczny okres urlopowy, który zazwyczaj spowalnia ruch w nieruchomościach. Następnym czynnikiem, jaki należy wziąć pod uwagę, jest „wydolność” rynku. Cen nie można pompować w nieskończoność, co dobitnie pokazał nam rok 2007. Przeciętny Polak nagle, od marca 2020, nie zarabia więcej, aby móc udźwignąć rosnące apetyty sprzedających. Jeśli więc zbywający będą podnosili ceny oferowanych nieruchomości bez umiaru, po prostu nie dojdzie do transakcji i zostaną z nieruchomością czekając na lepszą, lub jakąkolwiek koniunkturę.
Jak wiemy doskonale z autopsji, po kryzysie 2007-2008, oczekiwanie na lepszą koniunkturę trwało pięć lat i kosztowało zbywających stratę 30- 40% w odniesieniu do tego, czego oczekiwali pięć lat wstecz.
Mamy jeszcze masę inwestorów, którzy przed covidem kupili dużą ilość substancji mieszkaniowej z myślą o najmie, krótko, lub długoterminowym. To jest całkiem pokaźna pula ofert, które „czekają” na zniesienie wszelkich obostrzeń, czekają na studentów, na osoby przyjeżdżające do większych ośrodków miejskich do pracy. Czekają na turystów. Sporo z tych inwestycji zostało kupionych na kredyt. Jeśli życie wróci do normy, mieszkania wrócą do zarabiania. Ale kolejne fale pandemii mogą sprawić, że substancja ta pojawi się na rynku, co nie będzie bez wpływu na ceny nieruchomości.
Reasumując, stoimy przed jednym wielkim znakiem zapytania, a losy rynku nieruchomości zależą od ogólnej sytuacji rynkowej, dalszych fal pandemii bądź jej wyhamowania, i od wielu innych czynników, które mają ogromny wpływ na chęci i możliwości inwestowania w nieruchomości.