Grunt, to dobry Pośrednik.
Sytuacja przedstawia się następująco. Był to koniec lat 90-tych. Zatrudniliśmy nową pracownicę. Bardzo sympatyczna, wesoła i elokwentna pani, uwielbiająca kontakt z klientami i łatwo nawiązująca z nimi relacje. Bardzo szybko podjęliśmy decyzję o przyjęciu jej do pracy. Miała, jak dotychczas doświadczenie w przygotowaniu i udanej transakcji sporej nieruchomości własnej, a niełatwej do sprzedania. Drogi przez urzędnicze gąszcze nie były jej obce i przepisy znała. Zaczęliśmy współpracę.
Były to lata 1995-96, lata masowego wyprowadzania się z miasta na przedmieścia. Faktycznie, w tamtym okresie za równowartość mieszkania 3-4 pokojowego w Warszawie można było kupić porządny dom pod Warszawą, lub kupić działkę i rozpocząć oraz dokończyć budowę domu. Sporo z naszych klientów w tamtym czasie, po sprzedaży mieszkania stać było na: zakup działki, budowę domu oraz… na wynajem mieszkania na czas budowy, jeśli kontrahent nalegał na wcześniejsze opuszczenie sprzedawanego mieszkania. Taka była relacja cen mieszkań do cen gruntów i domów pod Warszawą i kto był mądry, kupował wówczas działki budowlane za przysłowiowe „grosze”, które to działki zaledwie kilka lat później potrafiły kosztować prawie dziesięć razy więcej…
I oto mamy boom na wyprowadzanie się z miasta. Rolnicy, dość niechętnie jeszcze wówczas sprzedawali „ojcowiznę”, a ceny działek wyrażane były w dolarach. Mimo to, porządną działkę w dalszej części Bielan można było kupić za około 20.000 (obecnych) PLN.
Ponieważ budownictwo jednorodzinne w okolicach Łomianek zaczynało dopiero nieśmiało rozkwitać pomiędzy zabudowaniami gospodarczymi, pasącymi się krowami, i łanami pól ornych, sporo w tym czasie było działek powstających z podziału większego areału, wydzielonych geodezyjnie, ale nadal porośniętych burakami, lub ziemniakami. Generalnie naprawdę trudno było bez mapy i wcześniejszej wizji lokalnej trafić na konkretną działkę. Bo też niczym ten kawałek pola z burakami nie różnił się od sąsiedniego pola z … burakami, a już wytłumaczenie klientowi, że te kołki po bokach, to wydzielona droga dojazdowa do działek – „jaka droga proszę pani, przecież tu rosną buraki”??? Takie to były klimaty.
I oto mamy naszą nową panią Bożenkę, i dwie ostatnie działki z takiego właśnie niedawnego podziału w Kiełpinie tuż przy Łomiankach. Po obu bokach działek takie same uprawy, tu kołki, tam kołki. Żadnego szczegółu, który mógłby naprowadzić na „te właściwe”. I pojawia się w biurze klient zainteresowany. Ja nie mogę jechać, choć znam te działki, nie może nikt z osób z biura. Pozostaje pani Bożenka, uśmiechnięta i pełna entuzjazmu. „Pojadę”, oświadcza, „Dam radę”. Szybko biorę panią Bożenkę „na stronę”, wręczam mapkę i tłumaczę, ile mniej-więcej metrów od ostatniej nazwanej ulicy pojawia się „nasz kawałek”. Pani Bożenka stwierdza z pełnym przekonaniem, że trafi, wsiadają z klientem do samochodu i jadą.
Po powrocie, pani Bożenka, nieco zakłopotana mówi do mnie „Pani Kasiu, wysiedliśmy dokładnie 200 metrów od tej oznakowanej ulicy. Po lewej stronie, tak, jak pani mówiła było ogromne pole z dorodnymi burakami i gąszczem kołków. Wzięłam do ręki mapę i powiedziałam szczerze klientowi: „Proszę pana. ja tu pracuję od wczoraj i naprawdę nie wiem, czy to jest to pole po prawej, czy to po lewej stronie od kołków, ale jest to z pewnością to, albo tamto”. I klient na to „kupuję”. I teraz proszę mi powiedzieć, która działka jest na sprzedaż i która jest „nasza”.
Było i śmieszno i straszno, zarazem, ale de facto, działki nie różniły się niczym, a klientowi pasowała i jedna i druga, byle kupić i to zaraz. Oczywiście konieczna była powtórna wizja lokalna z wyjaśnieniem dokładnej lokalizacji i finalnie, transakcja szczęśliwie dobiegła końca.
Takie to były czasy. Dziś wspominam je z rozrzewnieniem, zwłaszcza w kontekście ilości fantastycznych gruntów w naprawdę dobrych cenach.