Mieszkania z CHF.
W tamtym czasie, mieliśmy „smutne transakcje”, ludzi zmuszonych do sprzedawania mieszkań czy domów, ponieważ kryzys zbiegł się ze spadkiem cen na rynku nieruchomości, oraz wzrostem kursu CHF. Największy skok rat w górę odnotowano w czarny czwartek 15 stycznia 2015, gdy CHF z wartości 3,54 PLN wskoczył na poziom 5,19 PLN. Tym sposobem, klienci, którzy zaciągając kredyt mieli ratę w wysokości np. 1500,00 PLN stanęli w obliczu konieczności spłacania rat na poziomie 3000,00-4500,00 PLN/mc, a momentami nawet więcej.
Wówczas mieliśmy do czynienia z absolutnymi dramatami ludzkimi, ponieważ z bankami nie było żadnej rozmowy, a zaległość dwóch miesięcznych rat stawiała kredyt do natychmiastowej wymagalności. Czyli: bank wypowiadał umowę o kredyt, żądając spłaty całości kredytu i odsetek umownych. Pamiętajmy, że część osób w tym samym czasie straciło pracę, czyli źródło utrzymania i ich sytuacja stawała się naprawdę dramatyczna. Sprzedawane w tym czasie nieruchomości miały uratować klientów przed egzekucjami komorniczymi bądź licytacjami posiadanych nieruchomości. W niektórych, skrajnie niekorzystnych przypadkach, wzrost CHF i spadek cen sprawiał, że „wartość rynkowa” mieszkania kupionego np. w 2008 roku za 550.000, 00 PLN, w 100% z kredytu, wynosiła w 2011 roku ok. 350.000 PLN, podczas, gdy zadłużenie do banku wzrosło do 950.000 PLN. Czyli: sprzedaż takiej nieruchomości w przypadku natychmiastowej wymagalności i tak nie zaspokoiłaby banku. To były absolutne paradoksy i prawdziwe dramaty ludzkie.
Pozwy „frankowe” ruszyły w latach 2015-2016, początkowo nieśmiało, i z nikłą wiarą na sukces, ale klika ruchów społecznościowych wspomagało frankowiczów, polecając im kancelarie obsługujące klientów frankowych w postępowaniach zbiorowych, bądź indywidualnych. Pierwsze wygrane z bankami w II kwartale 2016 dały nadzieję na powodzenie walki z bankami i w tym czasie pozwy ruszyły lawinowo. W roku 2020 odnotowano ponad 1000 prawomocnych wygranych spraw.
Jednocześnie, rynek nieruchomości ożywił się w sposób znaczący, a pierwsze oznaki „odbijania się od dna” zauważalne były już w latach 2012-2013. Jednak to w roku 2016 można było już mówić o stopniowym powrocie do cen sprzed spektakularnego kryzysu 2008-2009, przy czym kurs franka się ustabilizował i spadł do poziomu +/- 4,00 PLN, a więc raty były mniej dotkliwe. A ceny ze sprzedaży wyższe.
Dziś nie mamy wysypu mieszkań „pofrankowych”, co wynika po pierwsze ze spadku kursu CHF, po drugie, ze wzrostu cen nieruchomości, po trzecie, z coraz większej elastyczności banków w renegocjowaniu umów kredytowych.
Być może zaleje nas fala mieszkań kupowanych na krótkoterminowe/długoterminowe najmy, a posiłkowanych środkami uzyskanymi z kredytów. Jeśli najmy nie ruszą, lock downy będą się powtarzać, to prawdopodobnym scenariuszem jest pozbywanie się przez właścicieli substancji nie przynoszącej dochodu. Na razie jednak nie można jeszcze/już mówić o zalewie mieszkań „pofrankowych” z powodu dotkliwości kredytu. Natomiast, rzeczywiście, prawie 90% mieszkań czy domów w obrocie to nieruchomości obciążone kredytami. Jednak ich sprzedaż nie wiąże się z koniecznością pozbycia się kredytu, ale ze zwykłych potrzeb życiowych. Sprzedajemy mieszkanie mniejsze i kupujemy większe. Lub sprzedajemy mieszkanie i kupujemy dom. Banki zresztą chętnie udzielają kredytów, oczywiście warunkiem jest wykazanie odpowiedniej zdolności kredytowej i posiadanie wkładu własnego.