Działki z linią brzegową

Joanna Lebiedz 12 sierpnia 2022

Pandemia i lock downy ożywiły w sposób znaczący koniunkturę na grunty, które od pamiętnego skoku cenowego i wariactwa zakupowego w latach 2007-2008 nie cieszyły już ani takim wzięciem, ani zainteresowaniem. Ceny gruntów po roku 2009 stanęły, aby przez 12 kolejnych lat pomalutku stabilizować się z mocną tendencją spadkową.

I tak byłoby prawdopodobnie dalej, gdyby nie rzecz absolutnie nieprzewidywalna: pandemia. Najpierw konieczność izolacji, a potem lęk przed wirusem uruchomił w głowach wielu klientów potrzebę posiadania własnego kawałka ziemi. Takiego, który będzie tylko mój i nikt poza mną z niego nie będzie korzystać. Dzieci swobodnie będą biegać po własnej trawce i bawić się ze we własnej piaskownicy. A i dziadków można spokojnie na własną działkę zawieźć.

Już w 2020 roku wiosną widoczny był wzmożony popyt na działki rekreacyjne, najchętniej z domkami. I te działki, które „stały” w biurach nawet po kilka lat, nagle zaczęły znikać. Tendencja ta zauważalna była po raz pierwszy przed ubiegłorocznymi wakacjami. Kolejny lock down jeszcze bardziej wzmocnił chęć posiadania własnego kawałka ziemi, choćby najmniejszego i wyprzedaliśmy się absolutnie ze wszystkich rekreacji. Stopniowo do łask wróciły działki budowlane, których ceny „drgnęły” nieco, ale naprawdę nieco. Bez wariactwa. I oby tak pozostało.

Natomiast łakomym kąskiem w każdej koniunkturze były, są i będą działki blisko wody, rzeki czy jeziora. Tak zwane „działki z linią brzegową”. W tym sezonie już sprzedaliśmy kilka nieruchomości położonych na Mazurach z „dostępem” do linii brzegowej oraz kilka rekreacyjnych nad różnymi rzekami nieopodal Warszawy.

Ale – czym tak naprawdę jest „działka z linią brzegową”. Otóż, jeśli dana nieruchomość położona jest blisko wody, i ma nawet własny pomost, to niekoniecznie działka ta rzeczywiście „ma” dostęp do linii brzegowej, to znaczy prawdopodobnie nie będzie można się ogrodzić do samej wody.

To, co klient uważa za działkę „z linią brzegową” to jedno, ale niekoniecznie tak jest. Zdecydowana większość jezior i rzek w Polsce bowiem nie jest prywatna, a wody śródlądowe, należą do Skarbu Państwa, a więc są to wody publiczne, czyli „publiczne śródlądowe wody powierzchniowe”. Zasady korzystania z nich reguluje ustawa „prawo wodne”. A zatem, częścią jeziora czy rzeki jest również pas nabrzeżny, o szerokości 1,5 metra od linii brzegowej. Co za tym idzie, granica działki przylegającej do linii brzegowej kończyć powinna się właśnie w tej odległości. A pas 1,5 metra od brzegu jest terenem publicznym i z prawnego punktu ogrodzony „na stałe” być nie może.

Bywają, co prawda jeziora czy zbiorniki wodne prywatne, ale tych jest w porównaniu z wodami śródlądowymi Skarbu Państwa naprawdę niewiele. I tylko w tych nielicznych przypadkach można, de facto, mieć dostęp do własnej linii brzegowej. Zgodnie z art 214. ustawy Prawo wodne „Śródlądowe wody stojące, woda w rowie oraz woda w stawie, który nie jest napełniany w ramach usług wodnych, ale wyłącznie wodami opadowymi lub roztopowymi lub wodami gruntowymi, znajdujące się w granicach nieruchomości gruntowej stanowią własność właściciela tej nieruchomości”. I tylko w takim przypadku możemy mówić o własnym dostępie do linii brzegowej.

Niemniej jednak, jak wspomniałam wcześniej, każda działka rekreacyjna, czy budowlana, położona w sąsiedztwie jeziora, rzeki, czy morza, była,  jest i będzie bardzo atrakcyjna tak do celów stricte rekreacyjnych, jak i dla osób pragnących mieć „drugi dom” , czy mieszkanie właśnie blisko wody.

W dzisiejszych czasach, ta tendencja jest bardzo wyraźnie zauważalna.