Koronawirus, a nieruchomości.

Joanna Lebiedz 26 marca 2020

Prognozy na temat „co będzie z rynkiem nieruchomości po uspokojeniu się pandemii” zaczynają się mnożyć jak króliki  w Australii. I jak zwykle w takich sytuacjach, każda z opinii inna i wieszcząca inne scenariusze.

Tymczasem prawda jest taka, że absolutnie nie można jednoznacznie stwierdzić co będzie, czyli:  jak długo rynek pozostanie w „zawieszeniu”,  co będzie z cenami poszczególnych segmentów po wygaszeniu epidemii, oraz kiedy to nastąpi. Czy i do jakiego poziomu spadną ceny, czy klienci będą chcieli sprzedawać, czy może zechcą się od transakcji powstrzymać, i czy „po wszystkim” kupujący będą zainteresowani inwestowaniem w nieruchomości, lub czy będą mieli zdolność kredytową.

To, co w chwili obecnej możemy zauważyć, to spore zachwianie, czy wręcz załamanie segmentu najmu krótkoterminowego. Jest to absolutnie naturalna konsekwencja wstrzymania ruchu turystycznego, zamknięcia granic niektórych państw objętych epidemią, odgórnie rekomendowanej kwarantanny, czy tez zakazu opuszczania miejsca zamieszkania. Geometryczny wzrost zachorowań w poszczególnych krajach uruchomił też spiralę strachu, stąd tak liczne rezygnacje z już zarezerwowanych i zaplanowanych wcześniej urlopów, czy wyjazdów. To wszystko znalazło natychmiastowe odbicie właśnie w rynku turystycznym i  najmach krótkoterminowych. Klienci odwołują rezerwacje w hotelach i apartamentach. I dopóki sytuacja zdrowotna nie tylko w Europie, ale na świecie się nie uspokoi, najem krótkoterminowy raczej nie ma szansy na szybką rekonwalescencję.

Rynek sprzedaży,  na ten moment, działa na zasadzie bezwładności, ponieważ finalizują się transakcje zainicjowane jeszcze przed wybuchem epidemii. Jest nieco trudniej, ponieważ urzędy są pozamykane, i wydłuża się procedura uzyskania dokumentów niezbędnych do sporządzenia aktu notarialnego.  Tym samym wydłużają się terminy finalizacji umów.  Utrudnieniem jest też wprowadzone w terminie od 25 marca do 11 kwietnia 2020 r. włącznie ograniczenie w przemieszczaniu się,  poza celami bytowymi, zdrowotnymi, czy zawodowymi. To w praktyce oznacza, że notariusz z pośrednikiem może się spotkać, a konsument niekoniecznie, bo może narazić się na sankcje finansowe. Przy czym, przemieszczać się można w grupie do 2 osób. Sprawy z dnia na dzień nabierają tempa, zmieniają się stopniowo wprowadzanie ograniczenia i nie wiadomo, jak wpłynie to na pracę kancelarii notarialnych. Z tego, co widzimy, sporo kancelarii notarialnych nadal pracuje,  z zachowaniem środków ostrożności, jednak zdecydowanie zmniejszyła się ilość umawianych w kancelariach czynności.

Pojawiają się problemy związane z kredytowaniem zakupu nieruchomości, ponieważ niektóre banki  wstrzymały przyjmowanie nowych wniosków kredytowych. To zaś zdaje się być powiązane z zapowiedzią „wakacji kredytowych” dla kredytobiorców już zadłużonych. Miejmy nadzieję, że to chwilowe zawirowanie i że niebawem sytuacja ta się unormuje.

Kupujący zaś, jak na razie nadal interesują się ofertami atrakcyjnymi cenowo, lub lokalizacyjnie i kontynuują poszukiwania pomimo niezbyt korzystnych warunków. Mamy wrażenie, że spora grupa inwestorów zorientowana jest na ulokowanie kapitału właśnie teraz i właśnie w nieruchomościach. Z drugiej strony jednak, widzimy coraz większe obawy zarówno kupujących, jak i zbywających do spotykania się, zwłaszcza do dokonywania oględzin nieruchomości. Coraz więcej czynności, pośrednicy, jako grupa zawodowa, wykonują zdalnie, poprzez wirtualne wizyty nieruchomości lub  wideokonferencje. W przypadku dojścia Stron do porozumienia w zasadniczych kwestiach dotyczących przyszłej transakcji, można sporą część spraw załatwić „zdalnie”. Jednak sama umowa przedwstępna, czy przenosząca własność wymaga już bezpośredniego kontaktu nie tylko z drugą stroną transakcji, ale i z notariuszem. Nie pozostaje nam nic innego, jak mieć nadzieję na rychłe zażegnanie tego kryzysu.